Carlos Sainz kierowca Ferrari, jednego z najlepszych zespołów Formuły 1 w stawce. Wydawałoby się, że każdy zespół chciałby korzystać z jego usług. Tymczasem włoski zespół nie kwapi się do podpisania z nim kontraktu. Mimo dwóch wygranych w Grand Prix i bycia jedynym kierowcą, któremu udało się zwyciężyć w innym bolidzie niż Red Bull w sezonie 2023 zadziwiająco mało zespółów tak naprawdę go chce.
Carlos Sainz Jr moim zdaniem to taki Rubens Barichello nowej ery Formuły 1, już w momencie podpisania kontraktu opinia publiczna przypisała mu numer dwa w zespole. Brazylijczyk grał drugie skrzypce dla Michaela Schumachera w Ferrari, a potem gdy znowu dostał szansę w Brawn GP w 2009 roku, to klasycznie przegrał z Jensonem Buttonem.
Ferrari ogłosiło 25 stycznia, że Leclerc podpisał nową umowę. Leclerc zdradził, że nowy kontrakt obejmie "kilka kolejnych sezonów" z wynagrodzeniem w 2025 roku wynoszącym 25 milionów euro, a w ostatnim roku wzrośnie do 50 milionów euro.
Tymczasem Hiszpan nie chce kolejnego przedłużenia kontraktu tylko na jeden rok, nie chce być tak samo traktowany jak Valtteri Bottas w Mercedesie, wtedy to Fin narzekał, że nie jest w stanie skupić się na jeździe, gdy przez pół roku musi negocjować przedłużenie umowy. Sainz jasno wyraził swoje pragnienie, mówiąc mediom: "Cel to nie tylko dwa lata. Moim celem jest pozostanie w Ferrari przez wiele lat. Jestem bardzo szczęśliwy, obie strony są zadowolone, ale musimy się porozumieć".
Jednak to porozumienie było często problematyczne dla najbardziej pożądanego, a zarazem niechcianego kierowcy F1. Sainz dołączył do Toro Rosso, zespołu juniorskiego Red Bulla, w 2015 roku, konkurując z 17-letnim Maxem Verstappenem. Mimo obiecujących występów, w karierze tej młodej gwiazdy F1 brakowało błysku.
Helmut Marko, doradca motorsportowy Red Bulla, wyjaśnił, że "Sainz to bez wątpienia świetny kierowca. Był niemal na równi z Maxem w Toro Rosso". Niestety dla Sainza, miał pecha mieć Verstappena jako partnera zespołowego. "Sainz był niemal na tym samym poziomie co Max Verstappen... prawie. Ale kiedy musieliśmy wybrać między Maxem a Carlosem, było jasne, co powinniśmy zrobić" - dodał Marko.
I tak rozpoczęła się historia kariery Sainza w F1 - lubiany, ale nie dość lubiany. Po przejściu do Renault pod koniec sezonu 2017, by zastąpić Jolyona Palmera, Sainz zdobył 53 punkty w porównaniu do 69 Nico Hulkenberga w sezonie 2018. Mimo to Renault zdecydowało się zatrzymać Hulkenberga i sprowadzić Daniela Ricciardo.
Podpisując kontrakt z McLarenem, Sainz spędził tam dwa lata, ale z momentem gdy uwaga skupiła się na nastoletnim gwiazdorze Lando Norrisie, uważanym za przyszłego mistrza świata, Sainz przeniósł się do Ferrari.
Teraz, w Ferrari, gdzie został niemal od razu uznany za numer dwa Leclerca, Sainz czeka na kontrakt, ponieważ zespół, jak szeroko donoszą media, chce zachować otwarte opcje.
Mimo pokonania Leclerca w 2021 roku i straty tylko sześciu punktów w 2023 roku, Sainz wciąż zaskakująco stoi pod znakiem zapytania co do przyszłości. Chce umowy obejmującej co najmniej trzy lata, aż do końca 2027 roku, ale Ferrari się nie zgadza.
Zespół zaproponował kontrakt na jeden, być może dwa lata, ale to wszystko. Nie ma opcji przedłużenia do 2027 roku, przynajmniej dla Sainza. Scuderia chce obserwować, co przyniesie przyszłość, zwłaszcza mając już zabezpieczonego "przyszłego mistrza świata" Leclerca. Teraz potrzebują kierowcy, który go wesprze w tej misji, a na liście możliwych opcji widnieją Alex Albon, Oliver Bearman, a nawet brat Charlesa, Arthur Leclerc.
Sainz nie chce być tym kierowcą numer dwa, przynajmniej tak twierdzi. Nie ukrywam, że ja go widzę w Audi w 2026 roku, jego ojciec już teraz jeździ dla tej marki z sukcesami w rajdach terenowych. Czy Carlos w końcu pokaże na co go stać, czy etykieta kierowcy numer dwa jest już tak mocno zaszyta do jego kombinezonu, że nic już mu nie pomoże.