Dlaczego wczorajszy wyścig w Singapurze był tak wolny

Wydawało się, że gierki taktyczne w kwalifikacjach do Grand Prix Włoch to maksimum co możemy w Formule 1 zobaczyć. Wtedy mogliśmy oglądać specjalne spowalnianie, żeby skorzystać z cienia aerodynamicznego, co ostatecznie spowodowało zawalenie ostatnich przejazdów w Q3. Wszyscy mówili, że w Singapurze nie będziemy mieli takiego problemu i teoretycznie była to prawda, ale powody były zupełnie inne.

Na torze Monza każdy chciał mieć na prostych jak najmniejszy docisk lub też stawiać jak najmniejszy opór. Dlatego też każdy kierowca wolał jechać za innym. Na torze Marina Bay sytuacja się odwróciła. Cień aerodynamiczny i jego konsekwencje powodowały brak docisku na krętym torze i problem z rozgrzaniem opon.

W pierwszym przejeździe w Q3 było to idealnie widać. Sebastian Vettel wyjechał na tor pierwszy i w czystym powietrzu uzyskał najlepszy czas. Hamilton i Bottas gdzieś tam pomiędzy innymi zawodnikami próbowali jechać i byli o ponad sekundę wolniejsi. Fin później przyznał, że jadąc za kimś, kompletnie nie mógł rozgrzać przednich opon.

W trakcie wyścigu tempo również odgrywało niesamowitą rolę. Charles Leclerc po starcie utrzymał prowadzenie, a potem jechał kilka sekund wolniej, niż teoretycznie mógł. Wszystko to było spowodowane tym, że na tym torze trudno się wyprzedza. Jedyna opcja, żeby kogoś wyprzedzić, to jest posiadanie dużo świeższych opon i lepszego bolidu.

Drugi powód był troszkę ciekawszy, zawodnicy, wiedząc, że na tym torze jest 100% szansy na wyjazd samochodu bezpieczeństwa, woleli jechać w "kupie". Pozwala to zwiększyć szanse czołówki na obronę przed podcięciem. Nikt wtedy nie może zjechać do boksów szybciej, ponieważ wpada w grupę zawodników jadących wolniej. Ferrari zaryzykowało tutaj z zjazdem do boksów Vettela, ponieważ akurat otworzyło się okno, w które mógł wskoczyć.

Hamilton mógł paść ofiarą tego wolnego tempa. Po swoim zjeździe mógł spaść za Bottasa i Albona. Dlatego też zespół poprosił Fina o spowolnienie stawki i Lewis po swoim pit stopie wpadł idealnie przed swojego kolegę z zespołu. Ferrari w ostatnich wyścigach jest mocne, więc Mercedes stawia na mocniejszego konia. W rywalizacji o najwyższe laury takie zagrania, to już norma, kogoś trzeba poświęcić, tą osobą zawsze jest Bottas.

Normalny wyścig wygląda tak, że każdy kolejny zawodnik od siebie odjeżdża. Po kilkunastu okrążeniach różnice są takie, że ostatni są dublowani. Tutaj tempo czołówki było tak wolne, że Robert Kubica mógł nadążyć za resztą stawki w swoim Williamsie, natomiast George Russell, który po kolizji w 1 zakręcie musiał zjechać do boksów, na każdym kółku odrabiał po kilka sekund. W pewnym momencie był nawet szybszy od lidera.

Gdy Perez, Raikkonen i Kvyat po swoich pit stopach wylądowali za Kubicą, to Polak bronił się z całych sił, ale różnica osiągów na nowych oponach była tak duża, że nawet w tej sytuacji musiał się poddać. Russell w tym czasie do Kubicy odrobił cały pit stop, czyli ponad 30 sekund straty. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę kontuzję barku Roberta, to pojechał dobry wyścig, ale tempo w porównaniu do innych wynikało raczej z sytuacji, a nie ze zwyżki formy.

Pierwsza część wyścigu była naprawdę dziwna i rzadko spotykana na innych torach. Alex Albon już na mecie powiedział, że to wolniejsze tempo nie tylko pomogło wszystkim z zużyciem opon, nie tylko pomogło z zużyciem paliwa, ale też sprawiło, że dużo łatwiej zawodnikom było przetrwać te masakrycznie trudne warunki w Singapurze.