Sześciokołowe bolidy w Formule 1

Obecnie Formuła 1 rozwija się głównie dzięki komputerom. Inżynierowie wrzucają dane, które są przetwarzane i jakiś program podpowiada, co trzeba by zmienić w bolidzie, żeby był szybszy. Kiedyś projektanci mieli więcej swobody, jeśli chodzi o przepisy. Do głowy wpadał jakiś pomysł i trzeba go było sprawdzić, przeważnie na torze.

Cztery różne zespoły w trakcie historii Formuły 1 eksperymentowały z ideą dodania dodatkowych dwóch kół. W ciągu kilku lat powstało kilka różnych bolidów, które kształtami nie przypominały niczego, co wcześniej w tym sporcie widzieliśmy.

Najśmieszniejsze z tego wszystkiego jest to, że te bolidy to nie był po prostu wymysł inżyniera. One pokazały potencjał, pomysł okazał się nie do końca chybiony, pomimo tego został jakiś czas później zakazany.

Na moment przed premierą Tyrrella P34 w 1976 roku, szef zespołu Ken Tyrrell pokazał bolid Denisowi Jenkinson jednemu z najlepszych dziennikarzy znających się na F1. Jaka była reakcja: “Dobrze. Ja myślę, że chyba lepiej wyjdę i wejdę tu jeszcze raz”

Trzy lata po zdobyciu przez Tyrrella ostatniego mistrzostwa Derek Gardner (projektant) zmierzał się z problemem zmniejszenia oporu aerodynamicznego, tak by bolid uzyskiwał większą prędkość. Wykorzystał już wszystkie konwencjonalne sposoby, więc zwrócił się w stronę rozwiązań do tej pory niespotykanych.

Jego pomysł opierał się na tym, by zamontować cztery małe koła z przodu zamiast dwóch dużych. W ten sposób powierzchnia kontaktu z nawierzchnią była większa a ta, która stawiała opór aero mniejsza. Wiązało się to, z tym że dostawca opon w tamtych czasach, czyli Goodyear musiał wyprodukować małe 10-calowe koła (250mm). Na dodatek bardzo zaawansowane przednie zawieszenie miało cztery przednie koła skrętne. No i nie można zapomnieć o tym, że tarcze hamulcowe były na sześciu, a nie tylko czterech kołach, także taki bolid można było dużo szybciej zatrzymać niż każdy inny.


Bolid nie był przygotowany na start sezonu. Zespół wystartował więc ze standardowym nadwoziem. Pierwszy Tyrell P34 wziął udział w Grand Prix Hiszpanii w Jaramie, była to runda numer cztery tego sezonu. Trzy wyścigi później Jody Scheckter wygrał jedyny wyścig w tym bolidzie w Anderstorp, Szwecji. Nie był on jednak zbyt przekonany do tego bolidu i opuścił zespół na koniec sezonu.

Tyrrell przed wycofaniem tego bolidu przejechał nim trzydzieści Grand Prix i wygrał jedno z nich, raz startowali z pole position. Trzy krotnie udało im się uzyskać najlepszy czas okrążenia. Sam koncept takiego bolidu jednak nie zginął.

March był następnym zespołem, który postanowił spróbować. Skorzystali jednak z innego rozwiązania. Cztery koła powędrowały na tył. Bolid miał mieć lepsze przyśpieszenie, jako że miał większą przyczepność z tyłu. W każdym razie tak by było, gdyby kiedykolwiek wystartował w Grand Prix.


Ferrari również eksperymentowało z większą ilością kół. Sześć kół pojawiło się z tyłu bolidu 312 w roku 1977. Bolid ten nazywał się 312T6. Podobnie jak March, nigdy nie wystartował w wyścigu, pogłoski jednak mówiły, że włoski zespół chciał dodać kolejne dwa koła do przodu, co dałoby razem osiem kół....
Williams był ostatnim zespołem, który chciał uzyskać w ten sposób jakąś przewagę. Technologia ta krótko potem została jednak zakazana. Jak wyglądał jednak ich pomysł?

Zespół zaprojektował bolid, tak by wykorzystać efekt docisku do ziemi podobny do próżni, jak w odkurzaczu. Zamontowali kurtyny po bokach bolidu, które dotykały podłoża, powietrze przelatywało pod bolidem szybciej niż zwykle, ponieważ nie miało jak uciekać na boki i wędrowało do dyfuzora.

Dzięki temu, że kół było sześć, z tyłu, można było założyć opony szerokości takiej samej, jak z przodu. Przepływ powietrza nie był tak zaburzony, a docisk był jeszcze większy.

Williams zauważył jeszcze jedną rzecz. W czasie deszczy tylna oś z tych dodatkowych mogła mieć założone slicki, ponieważ opony znajdujące się przed nią oczyszczały wodę z drogi.

Kurtyny w 1982 roku zostały zakazane, a rok później ograniczono ilość kół do czterech. Inżynierowie Williamsa, gdyby nie byli ograniczeni przez przepisy, potrafili przenieść docisk aerodynamiczny na nowy poziom w Formule 1. Mówiło się, że kierowcy nie wytrzymywaliby takich przeciążeń w zakrętach w dwugodzinnym wyścigu.